Kirgistan? Azja Centralna?
Wy się nie boicie? A gdzie to w ogóle jest?Czemu Kirgistan...?
Bo jest pięknie, bo są siedmiotysięczne góry i turkusowe jeziora... bo są kręte asfalty, szerokie szutry i ścieżki dla osłów...
Jest inna kultura, inni ludzie, inne zwyczaje i inne jedzenie... w końcu to AZJA!
I można kupić tani alkohol... :-)
O Damie w Kirgistanie. W całej ekipie Dam
było 5. Sporo jak na zwykle zdominowane przez mężczyzn wyprawy. Trzy
samodzielne motocyklistki i dwie obserwatorki otoczenia z miejsca
pasażera.
Dla wszystkich to pierwszy kontakt z Azją.
A
więc jesteśmy. Biszkek. Mamy dwa dni na aklimatyzację, relaks, lokalne
żarcie i przygotowanie się do podróży. Z wszystkiego korzystamy aż za
bardzo. Kiedy langman, manty i lokalne piwo nam się znudziło ruszamy w
drogę.
Cel pierwszy - jezioro Issyk Kul. Piękne, wielkie jezioro
nad którym dominują ośnieżone szczyty. Widoki zasłaniają jednak chmury,
chba zbiera się na deszcz. Na szczęście większość tym razem zaopatrzyła
się w przeciwdeszczówki.
Pierwszy nocleg rozbijamy nad samym brzegiem jeziora.
Dzieciaki zaciekawione wyskakują z krzaków. Na 'obozowisku' pasą się
kozy, owce i cielaki. Wytypowana z grupy ekipa wyrusza do sklepu po
prowiant. Przywożą chleb, ryby w puszce, topiony serek, wódkę i piwo w
pótoralitrowych, plastikowych butelkach. To będzie nasz standard do
końca wyjazdu..
Kolejnego dnia ruszamy południową stroną Issyk Kul w
stronę Karakul po drodze zatrzymując się w pięknym wąwozie zupełnie
oderwanym od otaczającej nasz rzeczywistości. Rude popękane
skały, drobny piasek. Niesamowity kontrast z ośnieżonymi górami, chłodną
wodą jeziora i otaczającą nas zielenią. Opuszczamy wąwóz i jedziemy
dalej po drodze testując kolejną wersję mant - lokalnych pierogów
nadzianych, przy odrobinie szczęścia, baraniną. Bez odrobiny szczęścia
niadzieniem może być wszystko, pies z budą, stary kapeć lub sama cebula.
Manty w Kirgistanie to taka mała loteria.
Postanawiamy, a raczej pogoda postanawia za nas, że obóz
rozbijemy w pobliżu małego słonego jeziora. Musieliśmy jeszcze pokonać
około 20 kilometrów płynącego błota i już byliśmy na miejscu. Namiotów
nie musieliśmy rozbijać, na miejscu były jurty. Zajęliśmy dwie z nich,
zjedliśmy barana z ziemniakami i cebulą, poprawiliśmy wódką i zasnęliśmy
snem sprawiedliwego.
Następnego dnia ruszamy w stronę kolejnego jeziora -
Song Kul. Najpierw jedziemy pięknymi krętymi asfaltami, które później
zamieniły się w rudą płynącą błotnistą drogę. Błoto było wszędzie, na
motocyklach, kaskach, ubraniach i na zębach tych co się z błota szczerze
cieszyli. Po drodze zatrzymujemy się w lokalnej smażalni ryb zbudowanej
z kilkunastu baraków, gdzie funkcję bieżącej wody spełniały baniaki a
rolę sanitariatów dziura w ziemi. Co raz bardziej czujemy, że jesteśmy w
kraju tak odległym od naszego.
Posileni ruszamy dalej, błoto zamienia się w asfalt, na
szczęście po kilkunastu kilometrach opuszczamy go by polną drogą
kierować się w stronę jeziora. Widoki zapierały dech w piersiach,
wyrwane jakby z trylogii Tolkiena nie pozwalały się skupić na jeździe.
Szutry, brody i serpentyny ciągnęły się się kilometrami. Motocykle
jeszcze dawały radę ale już kilka kroków powodowało zadyszkę... Jesteśmy
już niedaleko... Song Kul przed nami...
Nasza karawana w Tatarstan się wciska.
Gdzieś na Uralu, granica Europy i Azji.
Odcinek specjalny kazachskiej autostrady :)
Prawie cała ekipa już w Biszkeku.
Państwo Dremel mają relaks po długim locie :)
Słynne manty z cziornym cziajem.
Nawijamy pierwsze kilometry.
Lokalna restauracja.
Znaleziony dziki zielony tytoń :)
Błotne inspiracje.
Każdy miał swój obrazek.
Lokalna sztuka.
Radość z dotarcia na nocleg była duża.
Nasz pierwszy nocleg w jurtach.
Biesiadowanie.
Poranki bywały ciężkie :)
Zwariowana Megi.
Jak wiadomo rybka lubi pływać, chociaż jest nieżywa :)
W drodze nad Song Kul.
Wspinamy się na 3000 mnpm.
CDN niebawem.......
Podróże motocyklowe wyprawy motocyklowe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz