Zwykły rudy kundel,
pies jakich w Kirgistanie tysiące, najpierw z daleka, spokojnie
obserwuje nadjeżdżające motocykle by w ostatniej chwili zerwać się do
szaleńczej pogoni, nigdy nie dorwie pierwszego, nie zdąży, poluje więc
na drugiego i tu akcja w 99% kończy się ucieczką psa tak samo szybką jak
bieg w pierwszą stronę, ten jeden raz skończył się inaczej. Pies
postanowił przebiec na drugą stronę drogi, na drodze stanęło mu tylne
koło Trampka Piotrka. Niby nic, mały pies, ciężki motocykl a jednak w
tym starciu wygrał kundel. Pies podciął koło, motocykl stracił
równowagę, gleba. Z daleka wyglądała jak każda inna, niegroźna wywrotka
ale kiedy chcieliśmy dźwignąć motocykl aby Piotrek mógł się spod niego
wydostać usłyszeliśmy krótkie "nie ruszajcie, noga złamana". Staliśmy z
rozdziawionymi gębami ale ból malujący się na twarzy Piotrka potwierdził
jego słowa. Noga złamana, to już wiemy. Co dalej? Podnosimy motocykl,
przenosimy połamanego na pobocze, Kowal jedzie szukać zasięgu żeby
zadzwonić po pogotowie a my ogarniamy resztę: ubezpieczenia, telefony,
przy pomocy lokalesów usztywniamy nogę, okrywamy kocem. Jeden z nas -
Kogut jedzie do wsi szukać pomocy. Po kilkudziesięciu minutach wraca
Kowal, pogotowia niet, tutaj nie przyjeżdża nawet do umierającego a co
dopiero do złamanej nogi. Na szczęście z Kowalem przyjeżdża samochód.
Pakujemy Piotrka na pakę, noga boli ale znosi to dzielnie, wciskamy mu
wszystko co potrzebne, życzymy powodzenia i wysyłamy do szpitala
oddalonego ok 100km od miejsca wypadku, w drodze asystuje mu Kowal. W
tym samym czasie wraca Kogut taszcząc ze sobą lekarza transplantologa
którego znalazł w kirgiskiej wsi. Jak to zrobił? Nikt nie wie! Na
Szczęście lekarz transplantolog nie był potrzebny i mógł spokojnie
wrócić do wypasania swoich kóz.
Szpital okazuje się obskurnym, brzydkim, postkomunistycznym
budynkiem. Zaskakująca za to okazała się aparatura wewnątrz, najnowsze
urządzenia, przyrządy i rentgen którego nie powstydziłaby się niejedna
placówka w Europie.
Lekarz ściągnięty z domu był prawie trzeźwy i bardzo przejęty.
Prześwietlił, nastawił, zastrzyk zrobił, w gips wsadził... resztą
zajęło się ubezpieczenie.
Morale grupy spadło. Część
decyduje się na powrót asfaltem, reszta wraca przez góry drogą którą
tutaj przyjechaliśmy. Pogoda nie pomaga, ciężkie burzowe chmury,
chłodno, pierwsze krople deszczu. To była chyba najwolniej przejechana
trasa na tym wyjeździe. Każdy z tyłu głowy miał myśl o tym jak niewiele
potrzeba by coś się stało.
Umówiliśmy się w tym samym hotelu w Baetowie w którym jeszcze
wczoraj jedliśmy obiad. Grupa offowa i terenowa spotykają się prawie w
tym samym czasie. Czekamy na Kowala i informacje ze szpitala. Powoli
robi się ciemno, zaczynamy się martwić, na chwile obecną nastrój nie
sprzyja zabawie... Po kilku godzinach pojawia się Kowal. Dowiadujemy
się, że Piotrek ogólnie ma się dobrze i z nogą w gipsie czeka na
transport do Biszkeku skąd samolotem zostanie odesłany do Polski.
Ubezpieczenie sprawdziło się po raz kolejny, niestety.
Trochę uspokojeni, lokujemy się w pokojach i umawiamy się na
wieczorną wódkę z colą. Opuszczony hotel zaczyna żyć. Po chwili
pojawiają się nowi goście wraz z informacją, że od kilku dni mają tu
zarezerwowany pokój. Dwa lata, od czasu rewolucji ani jednego klienta a
tu w jedną noc taki urodzaj. Dziwne. Nie wnikaliśmy ale wiedzieliśmy, że
nowi goście są tu nieprzypadkowo...
Następnego dnia opuszczamy posępny hotel i ruszamy dalej w
stronę Kazarman a następnie w kierunku Osz. Przed nami ok 300km szutrów i
polnych dróg. Widoki piękne, droga malownicza, szuter zdradziecki.
Bardzo trzeba było uważać by nie wjechać w usypaną przez samochody hałdę
żwiru na środku drogi. Prawie każdy dowiedział się jakie to może być
niebezpieczne. Najboleśniej doświadczył tego Sławek zwany przez nas
Tatą. Zaliczył konkretną glebę i zanim sam się pozbierał w silniku jego
motocykla zaczęło się coś tłuc. Motocykl nie pali, silnik się tłucze,
brakuje oleju jednak Tato próbuje jechać dalej. Silnik tłucze się dalej,
co raz mocniej, szkoda motocykla, nie da się jechać...
Ogarniamy temat i w oddalonej 20km dalej wsi organizujemy busa
który odstawi motocykl i Tatę do Biszkeku. To niestety koniec jego
wycieczki. Na domiar złego gdzieś zaraz po wywrotce Tato gubi kufer.
Kufra nie znaleźliśmy, na szczęście były tam tylko ubrania...
Doganiamy resztę grupy którą wysłaliśmy przodem i rozbijamy
obóz nad rzeką pomiędzy ciągnącymi się po horyzont polami marihuany...
Kolejny
dzień to w większości asfaltowy dojazd do Osz. Znajdujemy tam hotel,
zostawiamy motocykle, ubieramy cywilne ubrania i ruszamy w miasto.
Bieżąca woda w hotelu, jedyna w ciągu tych dwóch tygodni i kolacja w
cywilizowanej knajpie poprawia nam humory. Naładowani energią ruszamy w
stronę Pamiru. Przed nami dziesiątki serpentyn i przełęcz na wysokości
3500 mnpm. Część motocykli nie chce jechać, brakuje powietrza, motocykle
zalewa. Wspinanie się pod górę w takich warunkach to istna męczarnia
zarówno dla motocykli jak i dla nas. Na tej wysokości niezawodna okazuje
się siła nóg, przed samą przełęczą spotykamy trójkę polskich
rowerzystów, nauczycieli którzy jadą do Tadżykistanu. Krótka pogawędka,
szczere wyrazy szacunku w ich kierunku, wspólna fota i jedziemy dalej.
Za przełęczą wyłania się Pamir... pasmo górskie położone na
terytorium Tadżykistanu, Afganistanu i Chin.
My chcemy napatrzeć się na Pik Lenina (7134 m n.p.m)
szczyt położony na granicy Kirgistanu z Tadżykistanem, dugi co do
wysokości szczyt Pamiru. By móc być bliżej niego musimy się wdrapać
naszymi mechanicznymi osiołkami na 3800 mnpm, tam znajduje się główna
baza wypadowa na Pik Lenina. Brakuje powietrza a kilka kroków sprawia,
że kręci nam się w głowach... jednak to co zobaczyliśmy na miejscu to
dopiero prawdziwy zawrót głowy...
CDN.... niebawem :)
podróże motocyklowe wyprawy motocyklowe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz