Pik Lenina zwany także Szczytem
Awicenny. Drugi co do wysokości szczyt w górach Pamiru. Już z daleka
wiadomo było co w dzisiejszym dniu jest naszym celem. Piękna,
majestatyczna, ośnieżona, dominująca nad innymi góra. Aby dotrzeć
możliwie jak najbliżej musimy opuścić asfalt i polną drogą przecinającą
koryta rzek i strumyków jechać kilkanaście kilometrów w stronę gór.
Słońce powoli chowa się za horyzont, robi się chłodno a w dodatku część
motocykli odmawia współpracy, dławi się i kaszle, jednak widok jaki
rozpościera się przed nami wynagradza wszystko. Jest pięknie!
Wszystkiemu magii dodaje zachodzące słońce rzucające ostatnie promienie
na ośnieżone szczyty.
Na Polanę Ługową docieramy tuż przed zmrokiem, nikt jednak nie
kwapi się do rozbijania obozu, to ostatnie chwile przed zapadnięciem
zmroku by móc napawać się widokiem. Namioty więc rozkładamy prawie po
ciemku przy okazji grzejąc się lokalną wódką. Temperatura spadła do
kilku stopni, nikt nie myśli nawet o zdjęciu motocyklowych ubrań i gdy
tylko kończą się konserwy przywiezione jeszcze z Polski pakujemy się do
namiotów.
Budzi nas zaduch i słońce. Jest wcześnie rano ale upał daje
się we znaki, cóż za odmiana po mroźnej nocy. Niektórzy nawet próbują
się opalać, inni sprawdzają czy na Pik Lenina da się wjechać motocyklem,
pozostali kontemplują otaczające nas piękno. Niespiesznie składamy
obozowisko, nikomu nie chce się opuszczać tak cudownego miejsca i
wszyscy zgodnie uznajemy, że moglibyśmy tu zostać. Niestety od teraz
zaczyna się droga powrotna, za trzy dni musimy być w Biszkeku by każdy
mógł zdążyć na swój samolot. Opuszczamy więc Polanę Ługową i tą samą
drogą kierujemy się w stronę Osz. Drogę umilają spotkania na trasie,
najpierw spotykamy dwóch Czechów którzy na skuterach podróżują po Azji a
następnie witamy się z Polakami realizującymi swój własny projekt 'Do
Serca Azji' a których kilka tygodni wcześniej spotkaliśmy w Krakowie.
Pierwszy, w drodze powrotnej, nocleg spędzamy na przydrożnej łące,
kolejny już w znacznie ładniejszym miejscu bo nad jeziorem Toktogul,
znajdujemy przyjemną polankę i od razu nawiązujemy kontakt z rodziną
która w tym miejscu wypoczywa. Najpierw zjadamy ich arbuza a następnie
naszego, niewiele rozmawiamy ale obie strony wyglądają na zadowolone. Z
pewnością jesteśmy dla nich większa atrakcją niż oni dla nas.
Niestety powoli nadchodzi nieubłagany koniec naszej podróży.
Przed nami ostatni dzień i ostatni nocleg w Kirgistanie. Trzymając się
asfaltu chcemy dotrzeć jak najbliżej Biszkeku. Opóźniamy powrót
zatrzymując się co chwilę choćby po to by popatrzeć na lokalną grę. Gra
nazywa się
"Ulak Tartysz
" - dosłownie znaczy "wyrwać kozę" lub "wydzieranie kozy" a polega na tym, iż dwie drużyny jeźdźców walczą o kozę. Przejęcie
kozy i dostarczenie jej do bramki jest celem gry.
Stoimy jak
zauroczeni, na boisku kłębi się kilkunastu koni i ich jeźdźców, wygląda
to tak jakby za chwilę ktoś miał zginąć. Kurz, pot, ślina cieknąca z
końskich pysków, zarazem piękne jak i straszne.
Niechętnie opuszczamy mecz, zostalibyśmy na dłużej ale ciemna
burzowa chmura skutecznie nas przepędza. Wbijamy się w ostatnie przed
Biszkekiem góry i przełęcz Tör-Ashuu 3600mnpm. Na szczycie mamy do
przejechania najdłuższy, bo prawie trzykilometrowy, tunel w Kirgistanie.
Coś jakby przejechanie przez bramę do innego świata. Zostawiamy za sobą
zielone przestrzenie, jurty, darcie kozła i wjeżdżamy w przedmieścia
Biszkeku do którego zostało nam około 60km. Nie chcemy jednak ostatniej
nocy spędzać w mieście więc próbujemy znaleźć nocleg na dziko, nie jest
to łatwo bo dookoła już tylko same wioski i pola uprawne. Szukamy
ratunku u miejscowych i po kilku chwilach rozbijamy namioty na podwórku u
dyrektora wiejskiej szkoły. Do opieki przydzielono nam dwóch jego
synów, studentów. Zostaliśmy niesamowicie ugoszczeni, owoce, kefir,
ogórki małosolne, mleko, herbata, wszystko pyszne i w dużych ilościach.
Na niektórych łakomstwo później się zemściło...
Wieczór upłynął na rozmowach, oglądaniu rodzinnych zdjęć i próbie grania na gitarze. Fantastyczne zakończenie podróży.
Kirgistan
to niewielki kraj ale dzięki temu łatwiej go poznać, zaglądnąć w wiele
ciekawych miejsc i spotkać niesamowitych ludzi. To kraj który wzbudza
mieszane uczucia ale na pewno nie pozostaje obojętny. Jest w nim jakaś
tajemnica którą chciałoby się poznać. My wracamy tu za rok!
podróże motocyklowe wyprawy motocyklowe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz